
3 sierpnia 2004 roku w kosmos wystrzelono sondę, która po raz pierwszy od ponad 30-stu lat miała dotrzeć do Merkurego.
„Posłaniec”, bo tak brzmi jej nazwa przetłumaczona na język Polski miał spełniać misję, jaką przed ponad trzydziestoma laty powierzono sondzie Mariner 10, a mianowicie; miał on badać pierwszą od Słońca planetę Układu Słonecznego z orbity wokół niej.
Messenger sprawował swoją misję od 17 marca 2011 roku, kiedy to udało mu się wejść na orbitę wokół Merkurego. Przez wszystkie lata swojej pracy dostarczał nam nie tylko dokładnych fotografii kraterowatej powierzchni Merkurego, ale również dane dotyczące jego znikomej atmosfery. Misja Messengera początkowo miała trwać rok, ale przedłużono ją o kilka lat, aż do 30 kwietnia 2015 roku.
To techniczne dzieło ludzkich rąk do ostatnich chwil swojego „życia” wysyłało dane, które naukowcy mogli odbierać i analizować. Naukowa transmisja jednak ucichła około godziny 21:40 dnia 30 kwietnia 2015 roku, kiedy „Posłaniec” rozbił się tworząc przypuszczalnie piętnasto-metrowy krater na powierzchni Merkurego. Kilka tygodni temu skończyło się pierwotne paliwo sondy. Naukowcy jednak zdołali przedłużyć jej życie przy pomocy helu, jaki znajdował się na jej pokładzie, który posłużył za paliwo pozwalające jeszcze na kilka dodatkowych tygodni funkcjonowania.
„Pracowałem nad tą misją przez 19 lat. To jak stracić członka rodziny. Nie można się na to przygotować” – powiedział magazynowi Nature dowodzący programem Messenger, Sean Solomon.

Ostatnia fotografia wykonana przez Messengera. Widzimy na niej dno 93-metrowego krateru Jokai. Fot. NASA/Johns Hopkins University Applied Physics Laboratory/Carnegie Institution of Washington
Póki co jednak będziemy musieli pogodzić się ze stratą naszego jedynego urządzenia, które towarzyszyło w wędrówce okołosłonecznej Merkuremu i czekać, aż za około dziewięć lat dotrze do niego europejsko-japońska sonda BepiColombo, która na nowo rozpocznie badania tej niezwykłej planety śladami swoich poprzedników.
Źródło: NASA