
Nie tak dawno temu premierę swoją miał film pod tytułem Marsjanin. Produkcja ta jest ekranizacją powieści o tym samym tytule, której autorem jest amerykański informatyk – Andy Weir. Niestety nie miałem okazji obejrzeć filmu w kinie, mam jednak nadzieję, że w najbliższym czasie uda mi się zdobyć go w na płycie DVD. Zanim to jednak nastąpi postanowiłem poświęcić swój czas książce.
Główną postacią powieści jest Mark Watney, który uznany za martwego, został pozostawiony przez swoich kolegów z misji Ares 3 na Czerwonej Planecie. Szybko jednak okazuje się, że Watney przeżył, a antena, którą oberwał w czasie marsjańskiej burzy piaskowej nie zabiła go, lecz przebiła jego bark, a on sam stracił przytomność.
Główny bohater w pewnym momencie budzi się na powierzchni Marsa dostrzegając, że swoje życie zawdzięcza skafandrowi i przypadkowemu zbiorowi zdarzeń. Bardzo szybko dociera do niego, że został na planecie sam, lecz nie popada z tego powodu w depresję. Mark Watney – spec w dziedzinie botaniki wpada na pomysł, jak przetrwać do przylotu następnej załogowej misji na Marsa, która mogłaby go uratować. Zaczyna hodować ziemniaki wcześniej przygotowując nawóz z własnych odchodów. Przy pomocy kolejnych reakcji chemicznych otrzymuje wodę oraz niezbędne do przeżycia produkty.
Ogółem rzecz biorąc – powieść zawiera w sobie opisy desperackiej walki o przetrwanie człowieka pozostawionego na pastwę losu w obcym i nieprzyjaznym dla niego miejscu. Całość wzbogacona jest o szczegółowe objaśnienia reakcji chemicznych, które są przeprowadzane przez głównego bohatera. Pomimo świetnej, bogatej w naukowe opisy oraz wciągającej treści, powieść ma również swoje wady, które szczególnie mocno rzucą się w oczy osobom interesującym się tematyką kosmosu.
Przede wszystkim – marsjańskie burze występują bardzo rzadko, a jeżeli już się jakaś przytrafi, to swoją mocą bardziej ona śmieszy niż straszy. Dzieje się tak, z uwagi na małą gęstość atmosfery Czerwonej Planety. Jakikolwiek ruch powietrza na Marsie jest tyle słaby, że prawie niewyczuwalny, tymczasem w powieści marsjański wiatr przyczynia się do rozszczelnienia Habu oraz do urwania anteny, którą obrywa Watney.
Kolejną rzeczą, która razi w oczy jest okres przebywania głównego bohatera w marsjańskim środowisku. Autor zdefiniował tamtejsze dni jako SOL’e, których Watney przeżył ponad 540. Tak więc, jak łatwo się domyślić, spędził On na Marsie conajmniej rok. W tym czasie podatny był na ogromną dawkę rakotwórczego promieniowania pochodzącego prosto ze Słońca. Na Ziemi przed wspomnianym promieniowaniem chroni nas pole magnetyczne oraz atmosfera, natomiast na Marsie takiej ochrony po prostu nie ma. Tak więc, biorąc pod uwagę fakt, że Watney wielokrotnie opuszcza Habu narażając się tym samym na przyjęcie iście kosmicznej dawki promieniowania, po powrocie na Ziemię raczej na pewno nie cieszyłby się zdrowiem.
Trzeba przyznać, że Mars to zagadkowa planeta, której tajemnice przerażają oraz zaskakują jednocześnie. Jesteśmy ciekawi wszechświata, co nieustannie motywuje nas do odkrywania jego tajemnic. Wierzę w to, że kiedyś wybierzemy się na Marsa osobiście i zbadamy go tak, jak mógł zrobić to Watney. Zanim to jednak zrobimy będziemy musieli zmierzyć się z przeciwnościami, o których autor Marsjanina nie pomyślał, przez co uwierzcie mi – Mark miał o wiele łatwiej!